Mit nieskutecznego leczenia

Przedstawię opis kilku prób klinicznych, w których podawano chorym antybiotyki, wraz z dokładnym opisem skuteczności. Mam nadzieję, że to wystarczy aby wykazać, że ludzie twierdzący „medycyna nie umie leczyć boreliozy!” lub „tylko kilka lat leczenia przynosi efekty!” najzwyczajniej kłamią.

Każdy z pacjentów określanych jako „sukces” miał bardzo dużą, mocno widoczną poprawę, albo wręcz całkowite ozdrowienie. Szczególnie pod rozwagę polecam ten rozdział osobom, które wierzą, że na przykład stwardnienie rozsiane to tak naprawdę borelioza i trzeba ją leczyć latami, by zmieniło się zdrowie pacjentów. W rzeczywistości podanie antybiotyków osobie z boreliozą układu nerwowego powodowało błyskawiczną, kolosalną poprawę zdrowia, u każdego chorego.

Na początek trzy „historyczne” badania, w których oceniano czy dana terapia może być skuteczna. Jeśli leki nie pomagały – nie stosowano dodatkowych dawek, po prostu obserwowano pacjenta by ocenić, jaki procent chorych wyzdrowieje całkowicie. Innymi słowy, skuteczność była stosunkowo niska.

http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/2179134

135 chorych zostało poddanych terapii, aby sprawdzić, który antybiotyk jest skuteczniejszy – cefotaxym czy benzopenicylina. Wszyscy od co najmniej pół roku cierpieli na objawy późnego, trzeciego (najbardziej zaawansowane) stadium boreliozy, wszyscy też mieli dodatnie wyniki testów przeciwciał. Otrzymywali antybiotyki przez zaledwie 10 dni. Cefotaxym doprowadził do pełnego lub niemal pełnego wyleczenia prawie 90% pacjentów, podczas gdy benzopenicylina – zaledwie 61%. Oczywiście aby mieć pewność, że lek zadziałał i nie ma nawrotów, stan zdrowia pacjentów monitorowano przez 2 lata po zakończeniu leczenia. Jest to bardzo stare badanie, w którym testowano skuteczność różnych leków przed ewentualnym masowym wprowadzeniem, dlatego tak słabo wypadł jeden z nich.

http://cid.oxfordjournals.org/content/28/3/569.abstract

W tej z kolei próbie klinicznej 29 osób z zaawansowaną, późną neuroboreliozą (paraliż twarzy) otrzymało doksycyklinę w dawce 200-400 mg dziennie, przez 9 do 17 dni. Dla 90% chorych tak krótka terapia była wystarczająca, aby osiągnąć wyleczenie, wszystkie objawy ustąpiły i przez najbliższe pół roku (tyle trwała obserwacja) nie powróciły.

http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/17160610

Pacjenci z bardzo późnym stadium boreliozy (historia przynajmniej 6 miesięcy objawów ze strony układu nerwowego) zostali potraktowani albo doksycykliną w ilości 2x100mg przez 4 tygodnie, albo ceftriaksonem dożylnie 2 gramy przez 2 tygodnie plus po zakończeniu wlewów, 2 tygodnie doksycykliny jak wyżej. Stan zdrowia sprawdzono po roku od zakończenia terapii. Obydwie terapie okazały się równie skuteczne, z około 80% wyleczalnością  przy czym 20% nie oznacza osób, u których boreliozy nie dało się wyleczyć, ale takich, które dalej miały objawy. Choroby układu nerwowego często powodują uszkodzenia nieodwracalne.

http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/11345216

To jest badanie oceniające faktyczną skuteczność terapii, co oznacza, że jeśli pomimo leczenia pojawiały się objawy, pacjent otrzymywał dodatkowe leki, a nie po prostu był obserwowany. Czyli – dopiero w tym badaniu faktycznie ocenia się, czy terapia przyniosła pełen efekt.

Oceniono stan zdrowia grupy 69 pacjentów, którzy byli leczeni doustnie doksycykliną w niskich dawkach przez kilka tygodni przeciw późnemu stadium boreliozy układu nerwowego. U 56 z nich całkowite wyzdrowienie nastąpiło w ciągu kilku dni do kilku miesięcy od zakończenia terapii (średnio po 6 tygodniach, nawet po zniknięciu ostatniej bakterii, organizm potrzebuje czasu na regenerację), podczas gdy 13 z nich ciągle miało jakieś lekkie objawy, które jednak po pewnym czasie ustąpiły. Kilku pacjentów otrzymało dodatkowe dawki antybiotyku.

Stan zdrowia tych ludzi sprawdzono po kilku latach od zakończenia leczenia (2 do 9 lat). Wszyscy, co do jednego, zostali całkowicie wyleczeni, żaden nie miał objawów. Naprawdę warto to porównać z rezultatami „leczenia” na forum użytkowników stwardnienia rozsianego, gdzie kilkadziesiąt osób po ponad roku nie ma nawet najmniejszej poprawy, a ciągle wierzą, że terapia im w końcu pomoże…

Jeśli komuś mało, jest jeszcze jedno badanie, tym razem sprawdzono, jaki jest stan pacjentów, którzy byli leczeni 10 do 20 lat wcześniej.

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/11133377

Ludzie ci dostali klasyczną dawkę antybiotyków, czyli 2 do 3 tygodni doksycykliny. Aby uniknąć pułapki, w której ludzie swoje zniedołężnienie wywołane starością próbują usprawiedliwić chorobami z przeszłości, nie pytano ich „czy czujecie się lepiej”, tylko porównano ich stan zdrowia z losowo wybraną grupą ludzi w tym samym wieku, o takim samym trybie życia i z tego samego miasta. Jak się okazuje, nie było żadnych różnic, nie licząc jednej podgrupy: pacjentów, którzy mieli paraliż twarzy wywołany boreliozą, ale nie dostali antybiotyków. Oni – i tylko oni – mieli gorsze zdrowie, niż przeciętny człowiek. Nikt, kto był normalnie leczony nie miał nawrotów, nikt nie miał „przewlekłej boreliozy”.

Dość świeże badanie z 2010 roku

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/20070237

Aby sprawdzić, jaka jest optymalna dawka antybiotyku przy świeżej boreliozie, z rumieniem wędrującym, porównano efekty dawek 10, 11-15 oraz 16 dni doksycykliny. Przebadano w sumie 607 leczonych w ten sposób pacjentów, byli oni obserwowani przez 2 lata od zakończenia terapii, by sprawdzić, czy zdarzają się nawroty choroby. Jak się okazało, jedynie u 4 pacjentów pojawił się nawrót. Tak, to nie pomyłka – cztery osoby na sześćset siedem obserwowanych przez 2 lata miały nawrót. Nie było żadnej różnicy pomiędzy grupą która była leczona przez 10 dni a grupami leczonymi dłużej. 4% pacjentów miało ponowną infekcję, po nowym kontakcie z kleszczem.

Na koniec warto omówić próbę kliniczną, która jest popularna na grupach zwolenników teorii spiskowych:

http://journals.plos.org/plosone/article?id=10.1371/journal.pone.0029914

Zainfekowano tam krętkami boreliozy grupę małp, a następnie podano im antybiotyki. Po pewnym czasie na zwierzętach położono sterylne larwy kleszczy, umożliwiono im napicie się krwi zwierząt, sprawdzono… w larwach były bakterie boreliozy! Co więcej, bakterie znaleziono też w tkankach. Czyżby dowód na to, że antybiotyki są nieskuteczne?

Nie, to dowód na to, że ludzie nie potrafią interpretować badań. Jeśli coś zgadza się z ich światopoglądem, zakładają sobie klapki na oczy i nie widzą nic poza tą jedną rzeczą. Badanie miało tak głupie i wręcz dziecinne błędy, że jedyne, co może w nim dziwić to to, że w ogóle zostało dopuszczone do druku. Przyjrzyjmy się może na początek innemu badaniu:

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3952603/

Zrobiono to, co naukowcy od małp – położono larwy kleszczy na pacjentach, którzy byli w przeszłości zainfekowani i otrzymali antybiotyki, w tym na takich, którzy mieli zespół poboreliozowy. Co się okazało? W żadnej z larw nie znaleziono krętków, z jednym wyjątkiem, kobiety, która była świeżo zainfekowana i miała w chwili badania rumień, czyli po prostu nie była jeszcze wyleczona. Nie było ich też u osób z zespołem poboreliozowym.

Jak to jest, że jeden naukowiec sprawdza stan zarażonych pacjentów (małp) po kilku tygodniach antybiotyków, okazuje się, że krętki dalej żyją w najlepsze, inny zaś sprawdza stan innych pacjentów (ludzi), u ani jednego wyleczonego nie znajduje bakterii. Wielokrotnie szukano też bakterii wewnątrz organizmów pacjentów z zespołem poboreliozowym i nie znaleziono, a u małp owszem, były.

Rozwiązanie zagadki jest banalne. Organizmy tego gatunku małp całkowicie inaczej reagują na antybiotyk, bardzo szybko wydalają go z organizmu. Człowiek po przyjęciu leku jeszcze po 24 godzinach ma stężenie, które zabija krętki, małpa może go nie mieć już po godzinie. Co więcej, nie ma żadnej gwarancji, że te małpy faktycznie brały tabletki. Niby były wytresowane, żeby to zrobić, ale trochę śmieszne jest, że przy potencjalnie przełomowym badaniu opieramy się na „co nam małpa powie”. Gwoździem do trumny było użycie horrendalnie dużych ilości bakterii, żeby zarazić małpy, co wywołało infekcję o sile nigdy nie spotykanej u ludzi.

Najważniejszy jednak element to fakt, że użyto gatunku małp, który w naturalnym środowisku nie ma kontaktu z krętkami boreliozy. Ten błąd jest po prostu niewybaczalny. Jedna z najbardziej zabójczych epidemii w historii ludzkości to najzwyklejsza grypa, którą biali osadnicy przywlekli ze sobą do Ameryki. Ta sama grypa, która dla nas kończy się kilkudniowym bólem gardła, tam miała śmiertelność porównywalną z wirusem Ebola, tylko dlatego, że populacja ludzi tam mieszkających nigdy wcześniej nie miała kontaktu z wirusem grypy.

Nic więc dziwnego, że rezusy, które w naturalnym środowisku żyją poza zasięgiem występowania kleszczy przenoszących krętki boreliozy, chorowały o wiele silniej od ludzi, którzy z tą chorobą żyją od zawsze. Najstarsze bakterie boreliozy znaleziono w wykopalisku sprzed 15 milionów lat, podczas gdy homo sapiens pojawił się zaledwie 300 tysięcy lat temu. Być może gdyby zbadać ludy pierwotne Afryki czy Nowej Zelandii, przebieg choroby u nich byłby równie dramatyczny jak u tych rezusów.

Dokładniejszą analizę można przeczytać tutaj:

https://www.liebertpub.com/doi/pdf/10.1089/vbz.2012.1012

Podsumowując nieszczęsne badanie na małpach: w przypadku każdej infekcji bakteryjnej stosuje się taktykę „seria antybiotyków, obserwacja pacjenta, w razie utrzymywania się objawów druga seria”. Jest to bezpieczniejsze, niż pakowanie w każdego pacjenta od razu gigantycznych dawek, gdyż wtedy co prawda więcej osób zostanie wyleczonych od razu, ale też będzie o wiele więcej skutków ubocznych. Nie inaczej jest w przypadku boreliozy, u kilku procent pacjentów terapię należy powtórzyć.

Małpy zainfekowano kolosalną dawką bakterii, wywołując schorzenie o sile nie występującej u ludzi, a następnie poddano je terapii o wiele słabszej, niż dostają ludzie (nawet 1/10 tego stężenia antybiotyku we krwi, które uzyskuje się u ludzi). Użyto gatunku małpy, który jest prawdopodobnie dosłownie dziesiątki razy mniej odporny na boreliozę od człowieka. Logiczne jest, że u części zwierząt nie doszło do wyleczenia, znacznie wyższej, niż w przypadku ludzi.

Gruźlicę leczy się kilka miesięcy. Wyobraźmy sobie teraz, że ktoś robi próbę kliniczną: podaje pacjentom antybiotyki przez tydzień, na dodatek w bardzo małej dawce. Oczywiście większość z nich nie zdrowieje. Co można powiedzieć o osobie, która widząc wyniki tej próby klinicznej twierdzi, że gruźlica jest nieuleczalna?