Oj, tutaj jest problem. Głównie stanowią go co prawda pacjenci – hipochondrycy, którzy wiedzą lepiej i koniecznie chcą leczyć to, czego nie ma. Ale lekarze też są jego częścią.
Standard to akceptowane przez medycynę 3 tygodniowe leczenie, najczęściej doksycykliną. W ogromnej większości przypadków taka terapia leczy wczesną boreliozę, nie zostawiając po niej śladu, niemal zawsze też leczy chorobę późną. Tak, to nie pomyłka, w badaniach niemal każda osoba z wieloletnią boreliozą zdrowiała po 2-3 tygodniach doksycykliny i nie miała nawrotów przez cały okres gdy prowadzono obserwację, czyli do 20 lat! Ale trzeba uczciwie powiedzieć, są wyjątki, osoby u których terapia nie wybije wszystkich krętków i nastąpi nawrót. Metoda ta jest bardzo bezpieczna, niemal nie niesie ze sobą skutków ubocznych, o ile nie będziemy wśród tych pechowców… Co prawda flora jelitowa pół roku nawet dochodzi do siebie po antybiotyku, ale nie jest to bardzo poważne zaburzenie.
Coraz częściej spotykam się z informacjami, że u osób, które nie reagowały na doksycyklinę, bardzo pomagały wlewy z biotraksonu. Może to specyfika naszej regionalnej odmiany bakterii, która może nie być tak wrażliwa na doksycyklinę, jak odmiany z USA, może chodzi o słabą penetrację bariery krew – mózg przez doksy. Takie wlewy normalnie przepisuje państwowy lekarz i robi się je w szpitalu, pod kontrolą i opieką.
Medycyna nie zna innych sposobów. Za to znają je internauci. Ale nie można mówić, że mamy dwa sposoby leczenia boreliozy, to tak, jakby twierdzić, że mamy dwie hipotezy odnośnie kształtu Ziemi: jedna, że jest mniej więcej okrągła, oraz druga, alternatywna, że jest dyskiem spoczywającym na skorupie gigantycznego żółwia. Jeśli ktokolwiek będzie Wam mówił o „alternatywnej metodzie leczenia boreliozy”, albo o konieczności stosowania na przykład metronidazolu, to trzeba pamiętać, że z punktu widzenia współczesnej medycyny ma to mniej więcej tyle sensu, co z punktu widzenia astronomii gadanie o płaskiej Ziemi.
I wszystko byłoby proste, gdyby nie to, że na „alternatywnych” terapiach (głównie na wielomiesięcznej, czasem wieloletniej antybiotykoterapii) można sporo zarobić. Z tego powodu namnożyło się ludzi, niekiedy z uprawnieniami lekarskimi, którzy wmawiają zdezorientowanym pacjentom, że to co robią to medycyna. Nie, to nie jest medycyna. To czystej wody szamanizm.
Jeśli ktoś nie wierzy, proponuję zajrzeć na anglojęzyczną wikipedię. Słowem tam nie wspomniano o metronidazolu, „cystach” czy innych wymysłach zwolenników spiskowej teorii medycyny.
Tyle z zaleceń oficjalnych, teraz kilka słów ode mnie na temat wspomagania odporności podczas leczenia.
Na dobrą sprawę antybiotyki tylko pomagają przełamać chorobę. W rzeczywistości krętki są w stanie rozmnażać się tylko odrobinę szybciej, niż nasz organizm jest w stanie je niszczyć. Powiem więcej, zazwyczaj rozmnażają się WOLNIEJ niż są niszczone, wtedy – po pierwszym szoku – organizm stopniowo sam zwalcza chorobę, aż do całkowitego samowyleczenia, które wg dostępnych danych występuje w znakomitej większości przypadków. Problem jest wtedy, gdy mamy osłabiony system odpornościowy czy najzwyczajniej brak „genu odporności”. Jeśli oprzemy się TYLKO na antybiotykach, parę krętków może przeżyć i zabawa zacznie się od nowa. Jeśli dodatkowo wzmocnimy nasze siły obronne, antybiotyki będą zaledwie dodatkiem do tego, co potrafią nasze białe krwinki. Dokładniej opisałem to wszystko w temacie „naturalne metody”, tutaj podam jedynie ilościowo jakie suplementy zażywać, aby nasz system odpornościowy miał wszystko co niezbędne. Niestety, ale większość nas najzwyczajniej w świecie głodzi swoje ciała, a przy chorobach przewlekłych dodatkowo niektóre składniki znikają z organizmu błyskawicznie.
Niżej przedstawiam najczęściej spotykane zalecenia:
– Cysteina: 1000 mg / dzień. To jedna z najsilniej wspomagających odporność substancji, najlepiej skorzystać z formy n-acetyl-cysteina. W badaniach suplementacja około trzykrotnie zmniejszała ryzyko rozwoju infekcji wirusowych, do tego stopnia udało się zwiększyć siłę układu immunologicznego.
Badania wykazujące skuteczność cysteiny w innych chorobach:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/9230243
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3275984/
– Cynk: 20 mg, w przypadku dużych niedoborów niektórzy zalecają nawet 100 mg dziennie, ale wtedy koniecznie pod osłoną miedzi, inaczej błyskawicznie dorobimy się niedoboru tego pierwiastka. Tego typu eksperymenty najlepiej robić pod kontrolą lekarza. Badania nad przewlekłymi infekcjami wirusowymi wykazały, że dopiero kilkumiesięczna suplementacja dawkami rzędu 50 mg dziennie uzupełniała niedobory do tego stopnia, że organizm zwalczał chorobę. Ale tutaj ostrożnie, cynk ogranicza wchłanianie antybiotyków, czasem wręcz uniemożliwia. Z lekarzem należy ustalić, kiedy wolno przyjąć preparat cynkowy i czy w ogóle wolno to zrobić. Sugerowałbym jednak wyszukanie rozgarniętego lekarza, z doświadczenia wiem, większość z nich niewiele wie w temacie suplementów, za to ma bardzo dużo do powiedzenia na ten temat.
Badanie, w którym wysokie dawki cynku (nawet do 130 mg dziennie). brane przez kilka miesięcy pozwoliły pozbyć się wirusa brodawczaka (popularnych kurzajek), nie reagującego na inne formy leczenia:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/11952542
O tym, jak bezpiecznie uzupełnić cynk, pisałem na blogu:
https://naturalneleczenie.com.pl/2018/02/15/uzupelnianie-cynku/
Wersja anglojęzyczna:
https://healthytreatment.org/2022/02/04/zinc-supplementation/
Nie do końca wiadomo, czy czosnek okaże się pomocny. W próbach klinicznych znacznie obniżał ryzyko infekcji wirusowych (nawet trzykrotnie), ale nie jest pewne, czy przełoży się to na zwalczanie istniejącej infekcji bakteryjnej. W jednym z badań tabletki z ekstraktem czosnku okazały się skuteczniejszym lekiem na chroniczne bakteryjne infekcje narządów kobiecych, niż metronidazol, mając jednocześnie praktycznie zerowe skutki uboczne:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4166107/
Pomagał też w stopniu porównywalnym z antybiotykami w infekcji bakteryjnej u szczurów:
https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/19375896/
– bardzo wyraźny efekt w przypadku innych infekcji bakteryjnych u zwierząt miała monolauryna. Konieczne jest branie kilku gramów, do nawet 10 gramów dziennie. Próba kliniczna, gdzie efekty były porównywalne z antybiotykiem:
https://www.liebertpub.com/doi/10.1089/jmf.2012.0066
– Witaminy rozpuszczalne w tłuszczach: około 3000 j.m. witaminy A, przez pierwszy okres przynajmniej 4000 j.m. witaminy D3 (tak, 10 razy więcej niż wynosi oficjalne zalecenie), potem należy zejść do 2000, zaś witaminę E najlepiej spożywać naturalną, można na allegro kupić witaminę E w postaci tzw „miksu tokoferoli”, innej nie powinno się przyjmować.
– Witamina B complex: 3 do 5 tabletek / dzień tej najtańszej aptecznej, albo silny preparat multiwitaminowy.
– Kwas foliowy i witamina B12: to dość ważne składniki, jako że potrafią one chronić komórki nerwowe. Wysoka zawartość tych witamin to czasem różnica między trwałym kalectwem a całkowitym wyzdrowieniem. Organizm najzwyczajniej w świecie zregeneruje uszkodzone nerwy gdy jeszcze może to zrobić, a komórki nie obumarły. Kwasu foliowego około 0,4 mg, witaminę B12 najlepiej przyjąć w postaci bardzo wysokich dawek, rzędu dziesiątek tysięcy procent zapotrzebowania.
– kwasy omega 3 i omega 6. Również bardzo ważny element terapii – organizm pod wpływem infekcji nie jest w stanie wytwarzać aktywnych form kwasów omega 3 i 6. Biorąc apteczne tabletki omega 3 należy celować w 2 gramy (2000 mg) kwasu EPA (to niekiedy oznacza konieczność brania kilkunastu tabletek), zaś aktywna forma omega 6 jest jedynie w olejach z wiesiołka czy ogórecznika (w kilku innych produktach też, ale wielokrotnie mniejsze ilości). Powinno się brać po około 10 gramów tych olejów, aby miało to sens.
Generalnie, jeśli wasz lekarz nie zalecił wzmacniania organizmu – ZMIEŃCIE LEKARZA, gdyż trafiliście na rzeźnika który potrafi tylko antybiotyk wypisać. I to też zapewne nieumiejętnie. Naprawdę warto poszukać dobrego lekarza, który nie interesuje się tylko waszą kasą, ale też zadba o zdrowie.
Nie jest prawdą mit rozpowszechniany przez koncerny produkujące antybiotyki, jakoby przedłużona terapia antybiotykowa cofała tzw zespół poboreliozowy lub uszkodzenia wywołane chorobą (chodzi tutaj o paraliż, przykurcze i inne tego typu objawy). Niestety, choroba niekiedy trwale uszkadza mózg, takie rany nigdy się nie goją, po prostu organizm nie ma możliwości zregenerowania szarych komórek. Z tego samego powodu osobie ze złamanym kręgosłupem nie „zagoi” się rdzeń kręgowy, a osoba po wylewie krwi do mózgu już zawsze będzie miała pewne problemy. Z czasem sąsiadujące neurony przejmą część funkcji tych zniszczonych, ale jest to proces całkowicie niezależny od antybiotyków. Nikt antybiotykami nie wyleczył złamanego kręgosłupa, nikt antybiotykami nie wyleczył paraliżu po wylewie krwi do mózgu, nikt też nigdy antybiotykami nie wyleczył i nie wyleczy uszkodzeń mózgu wywołanych boreliozą. Jeśli jego kawałek umarł, zawsze już będzie martwy. Na szczęście takie uszkodzenia w przypadku boreliozy są bardzo rzadkie i znakomita większość objawów to wyniki stanów zapalnych, po wyleczeniu infekcji znikają bez śladu. Jedyny cel prowadzenia przedłużonej terapii to zlikwidowanie tych krętków, które mogą umknąć standardowym 3 tygodniom, a dla osób przewrażliwionych, uniemożliwienie ewentualnego nawrotu choroby.
Między bajki włóżcie historie o ciężkim leczeniu boreliozy. Chorobę leczy się w miarę łatwo i prosto, chociaż jest to uciążliwe i samo w sobie szkodliwe. Owe przypadki „leczenia całymi latami” to po prostu błędna diagnoza, gdy ktoś zrobi sobie „specjalny” test polecany na forach internetowych, albo też ordynarne okłamywanie pacjenta i wmawianie mu „seronegatywnej boreliozy”, żeby wyciągnąć z niego kasę za wizyty. Normalne kliniki specjalizujące się w leczeniu boreliozy skutecznie leczą w ciągu paru tygodni niemal 100% pacjentów. Są wyjątki, ale na tyle rzadkie, że opisuje się je w literaturze medycznej.