Zespół poboreliozowy jest najprawdopodobniej powikłaniem po chorobie. Tak, jak po krztuścu czasem przez rok można kaszleć, po anginie można zachorować na autoimmunologiczne zapalenie stawów i serca, które nie mija przez kilkanaście lat, a po grypie dostać wielomiesięcznego zapalenia nerwów, tak po boreliozie u części osób pozostają objawy zmęczenia i ogólnego rozbicia, niekiedy przez ponad rok. Zjawisko to wykorzystali oszuści, sprzedając takim osobom antybiotyki. Ofiara bierze je i po roku czuje się lepiej, „kurcze, prawdę mówili, boreliozę trzeba rok leczyć!”. Taki człowiek wyzdrowiałby w tym samym czasie, gdyby nic nie brał…
Krótko, jednym zdaniem, zespół poboreliozowy niemal na pewno NIE jest boreliozą. Nauka udowodniła to na wszystkie możliwe sposoby, podejmowano setki (!) prób znalezienia u cierpiących żywej bakterii, bez powodzenia. Przez wiele miesięcy podawano im antybiotyki pod kontrolą grupy placebo, nie było najmniejszego efektu. Nieleczeni, zamiast czuć się coraz gorzej, czuli się coraz lepiej, aż do całkowitego wyzdrowienia. Żaden z nich nie miał objawu charakterystycznego tylko dla boreliozy, na przykład paraliżu mięśni, wszyscy mieli objawy które można tłumaczyć skrajnym przemęczeniem chorobą. Żaden z nich nie miał potem nawrotu boreliozy, a obserwowano ich przez 10 do 20 lat.
Dłuższa wersja:
Jako że w internecie namnożyło się zarówno oszustów z dyplomami lekarskimi, oferujących cudowne terapie które raptem po 5 latach leczenia i kosztach wartości połowy małego mieszkania na pewno wyleczą chorobę, jak i „mądrzejszych od lekarzy” internetowych szamanów widzących boreliozę w każdym objawie, pozwolę sobie nieco szerzej omówić zagadnienie, krok po kroku.
Niekiedy po przejściu boreliozy pozostają objawy: zmęczenie, utrata pamięci, czasem bóle stawów, ogólne uczucie rozbicia. Oczywiście zdarzają się przypadki, że jest to niedoleczona choroba, w takim razie powinno się kontynuować leczenie, najlepiej innym antybiotykiem, plus koniecznie sposobami na wzmocnienie odporności, co zwielokrotni szansę wyleczenia. Ale w lwiej części przypadków antybiotyk nie pomaga i objawy nie ustępują. W internecie roi się od „specjalistów”, którzy wmawiają chorym, że trzeba po prostu brać więcej antybiotyków (czytaj, oddawać „specjalistom” więcej pieniędzy).
Powoli, logicznie. Do lekarza przychodzi osoba z boreliozą. Dostaje antybiotyki, 2 tygodnie doksycykliny, po tych 2 tygodniach jest zdrowa. Przychodzi druga taka osoba, trzecia… setna, tysięczna. To samo dotyczy osób, które przez kilka lat chodziły z nie leczoną boreliozą, po kilkunastu dniach antybiotyków są zdrowe (dowody opisałem w innym rozdziale). Za każdym razem taka sama historia, 2-3 tygodnie antybiotyków, po czym mamy albo całkowite wyzdrowienie, albo bardzo silną poprawę i ewentualnie potem konieczność dalszego leczenia, gdzie też od razu po rozpoczęciu antybiotykoterapii jest poprawa. Czasem nie działa jakiś antybiotyk i trzeba wziąć inny, ale od reguły poprawy zdrowia nie ma wyjątków.
Widać tutaj jedną, zasadniczą cechę wspólną dla każdego przypadku: każdy pacjent zaraz po antybiotykach odczuwa bardzo silną poprawę. Dzieje się tak, gdyż bakterie, aby wywołać jakikolwiek objaw, muszą być obecne w dużej ilości, zaś antybiotyk bardzo szybko zabija większość z nich. Jest fizycznie niemożliwe, aby było inaczej. Jeśli nie ma dużej ilości patogenów, nie będzie objawów, jeśli bakterie są (jak utrzymują oszuści internetowi) w miejscach, gdzie jest bardzo niski metabolizm i nie dociera tam antybiotyk, tym samym bakterie te nie byłyby w stanie powodować symptomów choroby. Ludzie nie mający pojęcia o medycynie podają czasem przykład gruźlicy, w której antybiotyki bierze się nieraz przez ponad rok, jako dowód na to, że czasem tyle trwa leczenie. Ale gruźlica jest tu doskonałym dowodem na coś wprost przeciwnego. Antybiotyki podaje się tak długo, gdyż bakterie nie mają tam kontaktu z krwią, są zamknięte w „guzach” i nie dają absolutnie żadnych objawów, nie licząc tych związanych z obecnością guza jako takiego.
Jeszcze raz, bo to bardzo ważne. Nie piszę tutaj o całkowitym wyleczeniu, bo o to czy ktoś jest czy nie jest całkowicie wyleczony, można się kłócić latami. Piszę o jednym, prostym fakcie. KAŻDY pacjent z silnymi objawami i potwierdzoną oficjalnymi testami (WB) boreliozą, u którego na 100% były w organizmie bakterie, po antybiotyku działającym na dany szczep bakterii odczuwał bardzo silną i bardzo szybką poprawę. Każdy, bez żadnego wyjątku. Nie ma bardzo silnej i bardzo szybkiej poprawy po odpowiednim antybiotyku, nie ma bakterii, to naprawdę aż tak proste. To, czy objawy znikały do zera, czy nie, to już zupełnie inna sprawa, ale zawsze się zmniejszały. Zwracam uwagę na zwrot „antybiotyki działające na dany szczep”, gdyż są oczywiście sytuacje, w których będziemy mieć bakterie oporne na przykład na doksycyklinę, albo będziemy tą jedną osobą na kilka tysięcy, których organizm doksycyklinę usuwa z krwi, zanim zdąży ona zabić bakterie.
Gdyby zespół poboreliozowy był wywołany bakteriami, mielibyśmy wtedy dwie zupełnie różne bakterie boreliozy. Jedna, wykrywana testami, która zawsze reaguje na leczenie i już po kilku tygodniach jest bardzo duża poprawa. Druga, tajemniczy kosmiczny mutant, który nie dość, ze nie można go wykryć testami, to na dodatek zachowuje się kompletnie inaczej, niż wszystkie pozostałe bakterie boreliozy na świecie. Jeśli tysiąc osób przychodzi do lekarza z boreliozą i po 2 tygodniach antybiotyków każda z nich jest zdrowa, a potem do lekarza przychodzi tysiąc osób z zespołem poboreliozowym i po 2 tygodniach antybiotyków wszystkie dalej są chore, to znaczy, że ten zespół NIE JEST WYWOŁANY BAKTERIAMI. Gdyby był, to bakterie zachowałyby się tak, jak w pozostałym tysiącu przypadków, zareagowałyby na antybiotyki. Jeśli tysiąc osób wyleczyło się biorąc antybiotyk przez 2 tygodnie, to naprawdę bardzo, bardzo, baaaaaaardzo głupim jest myślenie, że tysiąc pierwsza osoba musi ten antybiotyk brać przez 5 lat, aby zadziałało, a znam takie przypadki, ludzi którzy przez tyle lat brali leki, licząc że nagle coś się zmieni i choroba zniknie.
Jeszcze raz, podkreślam to zdanie. Przewlekła, dająca objawy borelioza którą trzeba leczyć latami to MIT, bajka wymyślona przez oszustów którzy kroją kasę za „leczenie” tej przypadłości. Ci wszyscy leczący się latami bez poprawy zostali najzwyczajniej w świecie okłamani, mieli jedną z dosłownie setek czy nawet tysięcy ciężkich w diagnozie chorób dających podobne objawy. Albo objawy są wywołane bakteriami, bakterie mają kontakt z krwią (bo inaczej nie byłyby w stanie się rozwijać) i te bakterie są zabijane antybiotykiem, który też jest we krwi, albo objawy są wywołane czymś kompletnie innym i wtedy poprawy nie ma. Trzecia możliwość nie istnieje.
Jeszcze raz podkreślam też, że nie poruszam tu zagadnienia nawrotów choroby i tezy, że krętki są w stanie przetrwać „w ukryciu” nawet długie leczenie. To jest kompletnie inny problem, nawet jeśli tak się dzieje, to bakterie będące „ukryte” po prostu nie mogą dawać objawów. Wtedy mielibyśmy sytuację „objawy -> leczenie dające silną szybką poprawę -> po jakimś czasie powrót objawów”.
Otwartym oczywiście pozostaje pytanie, czy dłuższe leczenie ma sens, aby zapobiec nawrotom choroby, ale to jest już zupełnie inny temat. Teza tego rozdziału brzmi „jeśli nie ma szybkiej poprawy po leczeniu, nie masz boreliozy”.
Aby nie było nieporozumień, zachęcam oczywiście osoby z przewlekłymi objawami i historią boreliozy / dodatnimi testami do prób leczenia. Ale powinno być ono krótkie, bo badania kliniczne wykazały bez najmniejszych wątpliwości, że taka terapia jest wystarczająca. Aby bakterie dawały objawy, muszą one mieć kontakt z krwią / innymi płynami ustrojowymi i istnieć w dużej ilości. Jeśli taki kontakt jest, poprawnie dobrany antybiotyk je zabije, bez dwóch zdań. Jeśli bakterii jest bardzo mało, albo, jak utrzymują niektórzy, znajdują się w obszarach o niskim metabolizmie, nie będą w stanie sprawić, że odczujemy chorobę.
Podkreślam, bo to ważne, jeśli mieliście kontakt z internetową nagonką, mogliście zostać okłamani. Powikłania poinfekcyjne to nie jest żadna tajemnicza sprawa, to bardzo częsta przypadłość. Przejście mononukleozy, wirusowego zapalenia wątroby typu B czy jednej z infekcji jelit może wywołać zespół Guillaina-Barrégo, robiąc z człowieka sparaliżowanego inwalidę. Ta sama mononukleoza często wywołuje zespół przewlekłego zmęczenia, przykuwając człowieka na miesiące albo nawet lata do łóżka. Zapalenie cewki moczowej lub infekcja może dać w efekcie reaktywne zapalenie stawów, trwale je uszkadzając. Zwykła angina może sprawić, że ciągnąca się po niej przez dziesięciolecia reakcja autoimmunologiczna zniszczy serce i zabije. Infekcja wirusem brodawczaka może sprawić, że po 30 latach od jego zniknięcia z organizmu rozwinie się rak. Po krztuścu, gdy wszystkie bakterie zostaną już wybite antybiotykiem lub przez nasz układ obronny, kaszle się jeszcze długie miesiące, a czasem lata. Jeśli mówiono wam, że niemożliwym jest, by po wyleczeniu infekcji utrzymywały się objawy, że medycyna nie zna takich przypadków, kłamano. To normalne i dość częste.
To było bardzo dokładnie przebadane, naprawdę nie ma tu żadnej tajemnicy. Wielokrotnie robiono próby kliniczne, w których podawano osobom z zespołem poboreliozowym końskie dawki antybiotyków przez wiele miesięcy, nie miały one najmniejszego wpływu na przebieg choroby. Badania omówiłem w rozdziale „dlaczego zakaźnicy nie stosują ABX”, tam też są do nich linki.
Podsumowując, o zespole poboreliozowym wiemy trzy rzeczy:
1. Nie reaguje na antybiotyki, podawanie ich przez wiele miesięcy w najmniejszym nawet stopniu nie wpłynęło na stan chorych, co wielokrotnie sprawdzano w rygorystycznie kontrolowanych próbach klinicznych.
2. Nigdy w organizmie osoby z zespołem poboreliozowym nie znaleziono bakterii, a szukano w każdej z przeprowadzonych prób klinicznych.
3. Choroba po pewnym czasie sama znika bez śladu, nie daje też „nawrotów”, które zdarzałyby się, gdyby to były żywe bakterie. Właśnie ten fakt samoistnego znikania po pół roku, czasem po roku przyczynił się do popularności mitu „skuteczności długiego leczenia”. Jeśli ktoś z zespołem poboreliozowym będzie przez kilka lat brał antybiotyki, w końcu wyzdrowieje i zacznie na lewo i prawo gadać, że antybiotyki go wyleczyły. Tyle, że wyzdrowiałby w dokładnie ten sam dzień, gdyby ich nie brał…
Czym więc jest zespół poboreliozowy? Medycyna nie zna dokładnej odpowiedzi. Jest przynajmniej kilka możliwych hipotez.
Jeden z nich, to rozwój poinfekcyjnego zespołu przewlekłego zmęczenia. Jest wiele hipotez, czym ten zespół jest, tutaj w skrócie omówię jedną z najmocniejszych. Nasza wątroba bez przerwy produkuje kwasy tłuszczowe EPA i GLA, które są konieczne do prawidłowego działania m.in. systemu odpornościowego. Długotrwała dieta utrudniająca tworzenie tych kwasów (uboga w cynk i magnez, bogata w mięso i nabiał) oraz niezdrowy tryb życia, zwłaszcza unikanie słońca sprawiają, że zanika aktywność enzymu zwanego delta 6 desaturaza, który odpowiada za wytwarzanie tychże. Po silnej infekcji i osłabieniu organizmu często następuje aktywacja wirusa Epsteina-Barr, który dodatkowo blokuje wytwarzanie enzymu. Jest to sposób na przeżycie tego wirusa, gdyż organizm do jego zwalczania wymaga kwasów EPA oraz GLA. Jest to rodzaj zaklętego kręgu: potrzebujemy EPA i GLA by zniszczyć wirusa, ale obecność wirusa sprawia, że nasz organizm nie może ich wytworzyć. Dodatkowo są one niezbędne do wielu innych procesów w organizmie, co odpowiada za pozostałe objawy. Rozwiązaniem nie jest wlewanie w siebie przez następne 5 lat antybiotyków, bo i tak nie mamy w organizmie ani jednej bakterii. Trzeba przez miesiąc suplementować olej z wiesiołka oraz kwasy omega 3 w odpowiednich dawkach. I tyle.
Tezę tę zdają się potwierdzać objawy osób z zespołem poboreliozowym, które są identyczne z objawami niedoboru GLA: zaczerwienione oczy, zmęczenie, wrażliwość na bodźce, neuropatie (bóle skóry), bóle stawów. Na forach internetowych wmawia się ludziom, że te normalne i zwykłe objawy wykończenia organizmu chorobą to „przewlekła infekcja” i namawia do kupowania antybiotyków, oczywiście wskazując odpowiedniego „lekarza”, który je przepisze.
Inny możliwy mechanizm to rozregulowanie systemu odpornościowego. Nie wiadomo, czemu tak się dzieje, ale czasem po infekcjach „coś” się zmienia i nasz organizm zaczyna wariować. Jeden z przykładów to wymieniona już gorączka reumatoidalna. Po silnej infekcji gronkowcem (czyli po zwykłej anginie) system odpornościowy niekiedy wariuje i zaczyna atakować nasze własne tkanki, powstaje schorzenie autoimmunologiczne i chorujemy dalej, chociaż nie mamy w organizmie żadnych bakterii. Po pewnym czasie może minąć, ale zanim to nastąpi, możemy mieć zniszczone stawy i serce. Bywa też inaczej, wielokrotnie notowano przypadki, gdy umierające na białaczkę dziecko zachorowało na anginę, nie dostało antybiotyku ani leków przeciwgorączkowych, angina przeszła i… system obronny dziecka przestawił się, całkowicie niszcząc nowotwór i ratując życie. Nie wiadomo za bardzo, jak sobie z takimi powikłaniami radzić, możliwe, że pomocna okaże się ta sama terapia, która zmniejsza objawy schorzeń autoimmunologicznych, czyli utrzymywanie odpowiednio wysokiego poziomu witaminy D3, cysteiny i kwasów tłuszczowych EPA/GLA w organizmie.
Jeszcze inny możliwy mechanizm to uaktywnienie schorzeń, które kiedyś przeszliśmy. Wszelkiego rodzaju wirusy opryszczki, mononukleozy, bakterie, rozregulowanie flory jelitowej, to wszystko potrafi się obudzić. Szczególnie groźna jest zmiana składu flory jelitowej, typowa po antybiotykoterapii. Niekiedy na przykład nadmiernie rozmnażają się bakterie produkujące kwas d-mlekowy, którego nasz organizm nie potrafi usuwać z krwi. Poziom kwasu mlekowego jest odpowiedzialny za odczuwalne zmęczenie, więc jeśli zostaniemy „zalani” bliźniaczo podobnym kwasem d-mlekowym z jelit, będziemy się ciągle czuli jak po długotrwałym wysiłku. Zostało to omówione na witrynie dotyczącej zespołu przewlekłego zmęczenia, do której link zamieściłem wyżej.
Jeden z potencjalnych mechanizmów omówiłem w dziale „zagadnienie chroniczności infekcji”, dotyczy on „zaśmiecenia” organizmu resztkami bakterii.
No i wreszcie ostatni scenariusz, który wymienię (chociaż jest ich zapewne o wiele więcej), najzwyklejsze w świecie uszkodzenia wywołane bakteriami. Stawy nie regenerują się, podobnie jak układ nerwowy. To, co raz zostało zniszczone, już takie pozostanie. Jeśli ktoś sobie skręcił kostkę, może go boleć do końca życia, bo organizm nie potrafi odbudować stawu. Podobnie będzie przy zniszczeniu wywołanym boreliozą. Znam przypadek człowieka, który próbuje leczyć poboreliozową przepuklinę kręgosłupa antybiotykami, wyszedł z założenia, że skoro wywołały ją bakterie, to pewnie antybiotyki mu pomogą. Przypomina to polewanie antybiotykiem kikuta po palcu, którego obcięto z powodu gangreny.
Nie zdarza się też, żeby ktoś po złamaniu kręgosłupa i przerwaniu rdzenia wrócił do pełni sił. Martwe komórki nerwowe nie zostaną zastąpione nowymi. Ta sama zasada obowiązuje w boreliozie, jeśli bakterii uda się zabić komórkę nerwową, nikt i nic jej nie naprawi. Na szczęście zazwyczaj te komórki nie są zabijane, a objawy znikają wraz z ustaniem stanu zapalnego, niemniej w małej części przypadków uszkodzenia będą nieodwracalne.