Mit przewlekłej boreliozy

Na wstępie zaznaczę: wiem, że przewlekła borelioza istnieje. Jasne, zgadza się. Sporo osób po normalnej kuracji antybiotykami nie zdrowieje w pełni, bakterie przetrwają i choroba się rozwija. Zawsze warto w takim przypadku poleczyć się trochę dłużej, nawet tak na wszelki wypadek. Teza tego rozdziału brzmi „Jeśli masz objawy, które nie mijają po paru tygodniach antybiotyków, to nie masz boreliozy”.

Grupa oszustów wmawia ludziom, że boreliozy nie da się wyleczyć kilkoma tygodniami antybiotyków, że trzeba całymi latami leczyć (czytaj, oddawać im pieniądze), a jak się okazuje, że taki pacjent, który kiedyś faktycznie przechodził boreliozę ma problemy zdrowotne, a na dodatek te problemy nie mijają po antybiotykach, według szarlatanów jest to dowód na to, że jest on chory, że ma w organizmie bakterie, że dalej musi im oddawać kasę.

Ostatnio coś takiego zaobserwowałem na forum chorych na stwardnienie rozsiane. Kilka osób z dyplomami lekarskimi zwęszyło łatwą kasę i zaczęli chorym, zrozpaczonym ludziom wmawiać, że to nie żadne stwardnienie rozsiane, że to borelioza. Że starczy przynieść do odpowiedniego lekarza swoje pieniądze – dużo pieniędzy – i na pewno zostanie się wyleczonym. Kilkadziesiąt osób próbowało, oczywiście nikt się nie wyleczył. Stwardnienie rozsiane ma to do siebie, że stan zdrowia chorych raz się pogarsza, a raz poprawia, zupełnie bez powodu (a w każdym razie z nieznanych przyczyn), czasem jest to poprawa bardzo silna. Dlatego bardzo łatwo o mity dotyczące cudownych leków. Jak podamy odpowiednio dużej ilości osób na przykład wodę święconą, to statystycznie któryś z nich musi mieć akurat poprawę. Wtedy nie widzi się tych trzydziestu, którzy chorują dalej, tylko tego jednego „cudownie uzdrowionego”. Może dwie osoby z kilkudziesięciu miały taką właśnie delikatną poprawę, więc wmówiono reszcie, że antybiotyki działają. A jak komuś się stan pogorszył? Na to szarlatani też mają odpowiedź, „na początku musi być pogorszenie”. I kasa leci…

Mechanizm nabierania ludzi jest bardzo prosty. Każe im się zrobić szereg badań, ze szczególnym uwzględnieniem tych, które znane są z dawania wyników fałszywie pozytywnych (na przykład test PCR czy LTT). Czasem ludzie robią testy kilka razy, aż w końcu wyjdzie im dodatni wynik. Nikt im niestety nie wyjaśnił, że każdy test niesie ze sobą ryzyko fałszywie dodatniego wyniku. Gdyby całkowicie zdrowemu człowiekowi zrobić kilkadziesiąt różnych testów, z których każdy ma tylko 5% ryzyka wyniku fałszywie dodatniego, niemal na pewno znalazłoby się u niego kilka nie istniejących chorób. Po wykonaniu odpowiednio dużej ilości testów u niemal każdego zdrowego człowieka znajdziemy też boreliozę. Robiąc każdemu testy przeciwciał na różne choroby, okaże się, że w Polsce mamy mnóstwo chorych na Ebola, dżumę i czarną ospę, bo jakiś procent populacji będzie mieć przeciwciała, chociażby na skutek reakcji krzyżowych czy banalnego błędu laborantki. Choremu z takim dodatnim testem wmawia się, że to wieloletnia borelioza, że trzeba ją leczyć całymi latami, że trzeba oddawać pieniądze…

Jak sprawa wygląda w rzeczywistości? Zostało to bardzo dokładnie zbadane (wbrew kłamstwom rozgłaszanym przez oszustów). Dziesiątki, setki razy robiono próby kliniczne, w których podawano pacjentom z przewlekłymi boreliozami antybiotyki, zazwyczaj 3 tygodnie doksycykliny w dawce 200 mg dziennie. Nie miało znaczenia, czy ktoś jest chory od tygodnia, czy od trzech lat, czy ma boreliozę kolana, czy układu nerwowego. Dwa – trzy tygodnie doksycykliny niemal zawsze były wystarczające, aby całkowicie wyleczyć chorego. Praktycznie zawsze wszystkie objawy ustępowały od razu, jak nożem odjął (warto to porównać z kłamstwami ILADS, jakoby objawy mijały dopiero po paru latach leczenia, które to kłamstwo zostało wykorzystane do nabierania chorych na stwardnienie rozsiane czy reumatoidalne zapalenie stawów). Jeden przypadek na kilkadziesiąt wymagał dodatkowych paru tygodni tego samego antybiotyku w takiej samej dawce, ewentualnie zastosowania innych antybiotyków. Pewien procent chorych miał zespół poboreliozowy.

I to wszystko, po takiej terapii w ciągu paru tygodni mijały wszystkie objawy (z wyjątkiem trwałych uszkodzeń np stawów czy mózgu), obserwowano pacjentów przez pół roku, rok, dwa lata, a w jednym badaniu nawet dwadzieścia lat. Nie było żadnych nawrotów, sprawdzano czy jakaś bakteria nie przeżyła, robiono nawet próby hodowli tkankowych. Nic, zero. Ludzie po takiej terapii są zdrowi. Jasne, że zdarzają się przypadki – jeden na parę tysięcy – gdy nawet długotrwała terapia nie wyleczy pacjenta całkowicie. Oszuści nagłaśniają i wmawiają potem każdemu, że to właśnie ten przypadek, że trzeba im oddawać pieniądze, że to jedyna szansa na wyleczenie. Pasożytują na nieuleczalnie chorych, którzy są gotowi w każde kłamstwo uwierzyć które daje im fałszywą nadzieję. Na chorych na toczeń układowy, stwardnienie rozsiane. Ale w rzeczywistości przypadki przewlekłej boreliozy są tak rzadkie, jak śmierć z powodu nagłej, ostrej alergii po otwarciu paczki orzeszków ziemnych.

Jeszcze raz podkreślam. Nie dajcie się nabrać na historie tego pojedynczego przypadku, gdy kogoś z boreliozy nie można wyleczyć pomimo ciężkiej terapii. Tacy ludzie istnieją, owszem. Ale to zdarza się bardzo, bardzo rzadko, dosłownie kilka osób na całym świecie przez te wszystkie lata, na dodatek zawsze będą mieć po antybiotyku bardzo szybką i bardzo silną poprawę, tyle że z nawrotem. Dla przykładu, w Stanach Zjednoczonych, gdzie jest sporo wyższy poziom opieki zdrowotnej niż u nas, zwykła grypa potrafi zabić nawet 50 000 osób rocznie, nie ma sezonu żeby nie zmarło parę tysięcy pacjentów. Gdyby ich wszystkich teraz opisać, zebrać ich historie w jednym miejscu, udałoby się zapewne sterroryzować ludzi do tego stopnia, że przy pierwszych objawach przeziębienia byli przekonani „to już koniec, trzeba przykryć się gazetą i czołgać na cmentarz”. Identyczna sytuacja jest na forach boreliozowych, gdzie ciągle wałkuje się tych kilka przypadków na całym świecie, gdy kogoś nie można z choroby wyleczyć, pomijając milczeniem to, że te przypadki reagują na antybiotyki, tyle że mają nawroty, ignorując miliony dosłownie skutecznych wyleczeń. Szansa na to, że trafi to własnie na was jest tak naprawdę porównywalna do trafienia w totka.

Jakiś procent chorych, którzy faktycznie przeszli boreliozę, ma objawy pomimo wyleczenia. Oszuści twierdzą, że to na pewno bakteria, dowodząc w ten sposób, że albo nie mają zielonego pojęcia o medycynie, albo cynicznie okłamują pacjentów. Omówiłem skrótowo kilka (z kilkudziesięciu) możliwych przyczyn utrzymujących się objawów. Nie usłyszycie od nich od „lekarza” alternatywnego. Wszystkie one potrafią się utrzymywać całymi latami po tym, jak ostatnia bakteria znikła już z organizmu, a czasem, w skrajnych wypadkach, do końca życia. Zostały one omówione w rozdziale poświęconym zespołowi poboreliozowemu, wraz z metodami radzenia sobie z problemem.

Od lat zgłaszają się do mnie ludzie z niby boreliozami, do tej pory nie było ANI JEDNEGO przypadku, żeby ktoś miał boreliozę nie reagującą na antybiotyki. Ani jednego, przez te wszystkie lata. Zawsze był to jeden z dwóch scenariuszy: Albo normalne testy wychodziły ujemnie, ale „specjalne” testy polecane na forach internetowych wyszły dodatnio („nieprawdę piszesz, boreliozę ciężko się diagnozuje, ja na przykład w ogóle nie mam przeciwciał, na dodatek ciężko się ją leczy, ja już czwarty rok biorę antybiotyki!”), albo faktycznie testy były lekko dodatnie, ale nie było żadnego objawu świadczącego o aktywnej infekcji, a jedynie te świadczące o zniszczeniu organizmu chorobą w przeszłości.